~ Dwudziesta
kartka z pamiętnika ~
Witajcie. Chyba nadszedł czas na kolejną historię.
Historię pozornie szczęśliwej rodziny. Rodziny jak każda. Rodziny pełnej
miłości. Ale czy na pewno?
Wika zawsze dobrze się uczyła. Była ambitna, grzeczna,
zawsze starała się jak mogła. Pomagała młodszemu bratu, robiła wszystko, o co
prosili ją rodzice. Miała cudownego chłopaka, dla którego zrobiłaby wszystko.
Brzmi pięknie, prawda? Ale ta śliczna szarooka szatynka ma na ten temat inne
zdanie. Wiecznie niedoceniania przez wszystkich. Poniżana i wykorzystywana. Co
by nie robiła, zawsze jest ta zła. Ta najgorsza ze wszystkich. Ta niepotrzebna.
Nie potrafi sprostać wygórowanym wymaganiom jej rodziców. Choćby nie wiem jak
się starała, nigdy nie jest na tyle dobra, by byli z niej dumni. Nieidealna
córka idealnych rodziców. Oni jej nie chcą. Nie potrzebują tego rozwydrzonego
bachora. Wstydzą się jej. I co? Dalej uważasz, że ma takie cukierkowe życie?
Przyjaciele … Ona nie ma przyjaciół. Jej znajomi są przy niej tylko wtedy, gdy
czegoś chcą, gdy czegoś potrzebują. Oprócz chłopaka nie ma nikogo, komu mogłaby
zaufać. Kłótnie z rodzicami o oceny i miłość doprowadzają ją do skraju
wytrzymałości. Ona nie potrafi cieszyć się życiem. Rodzice wyniszczają jej
psychikę i nawet o tym nie wiedzą. Albo nie chcą wiedzieć. Cała jej egzystencja
sprowadza się do cierpienia. Nie ma dnia, żeby nie płakała. Nie ma nocy, którą
przespałaby całą. Nie ma poranka, by nie spędzała czasu w łazience na
zakrywaniu makijażem sińców pod oczami. Jednak przed ludźmi udaje, że wszystko
jest dobrze, że wcale nie ma problemów. Codziennie rano przykleja na twarz ten
sam fałszywy uśmiech, na który wszyscy tak łatwo dają się nabrać. Ludzie są
naiwni. Nikt nie wie, z jakim trudem przychodzi jej powstrzymywanie potoku łez,
który uwalnia dopiero w domu. Jednak dzisiaj skończą się jej męki. Teraz siedzi
na podłodze w zamkniętym pokoju. Patrzy na swoje ręce. Ten widok jest nawet
przyjemny. To srebrne błyszczące ostrze żyletki, które prześlizguje się po jej
nadgarstkach rozcinając żyły. Ta krew, która powoli spływa po jej bladych
dłoniach i skapuje na drewnianą podłogę z długich, zgrabnych palców. To
naprawdę kojący widok. Jej twarz staje się coraz bledsza. Obraz zaczyna
rozmazywać się przed jej oczami. Jej rodzice nie chcieli takiej córki. Już jej
nie mają.
~ Upadły Anioł